Jeżdżąc w deszczu na rowerze po polskich ulicach i drogach widać jak na dłoni wszystkie nierówności, dziury, łaty. Widać też niedoróbki na zupełnie wydawałoby się gładkich powierzchniach asfaltu. Brak odwodnienia, kałuże w najmniej spodziewanych momentach. Po prostu polska droga. Nie wiem z czego to się bierze. Może z tego że wszyscy biorą? Że nikt tego nie kontroluje, a jeśli nawet, to konsekwencje kontroli będą żadne? I po prostu nie trzeba się starać robić dobrze?
Nasza bylejakość jest dla mnie spadkiem najpierw po zaborach, potem okupacji niemieckiej i sowieckiej, a wreszcie prl. Ten ostatni okres był w sumie najgorszy, bo niby w nazwie państwa była Polska, niby wszyscy mówili po polsku, niby samodzielny kraj, a w gruncie rzeczy przez 50 lat trwała permanentna sowietyzacja. Mam tu na myśli próbę zmiany na wzór sowiecki patrzenia na własność i szerzej pojęcie dobra wspólnego i wzięcia za nie odpowiedzialności. Bo o ile nawet pod zaborami istniała własność prywatna i była chroniona (oczywiście nie wtedy kiedy szlachcie biorącej udział w powstaniu carat konfiskował majątki) o tyle w prl wszystko miało być wspólne, a własność prywatna choć dopuszczana, była pod ścisłą kontrolą państwa (do dzisiaj ta niechęć komunistów do własności prywatnej skutkuje tym, że Niemcy odbierają ludziom mieszkającym na Mazurach ich własne domy).
A jak coś było wspólne to znaczy, że niczyje, a jak niczyje to można tego nie szanować. A za brakiem szacunku idzie bylejakość, oszukaństwo, złodziejstwo.
I właściwie to wszystko ok. Tylko nadal nie rozumiem dlaczego dzisiaj (w wolnej POlsce?) dzieje się tak samo. Skala tylko większa. Drogi remontuje się bo są akurat wolne środki, albo jest dotacja. A dopiero potem odpowiednie instytucje uświadamiają sobie, że trzeba by wymienić rury wszelakie, które się pod ta drogą znajdują. W związku z tym pruje się ten nowo wylany, równiusieńki asfalt itd. itd.
Życzę wszystkim szerokiej drogi ;-)